0 1 2 3 4 5 6 7 8 9 a b c ć d e f 
g h i j k l ł n ń o ó p r s ś t u w y z ż ź 

Autor : Asnyk Adam


Tytul : O??wiadczyny




WziÄ??? frak na siebie, rÄ?kawiczki nowe,
StanÄ??? przed lustrem przyjrzeÄ? siÄ? krawatce,
Z dumÄ? na??o??y?? kapelusz na g??owÄ?
I rzek??: Dzi?? trzeba o??wiadczyÄ? siÄ? matce.
Matka m??j talent umie sobie ceniÄ?,
Panna mi sprzyja... trzeba siÄ? o??eniÄ?!

Nie mogÄ? ??ywiÄ? najmniejszej obawy:
Mile widziany by??em od poczÄ?tku,
Mam przecie?? du??o, bardzo du??o s??awy
I wiele zalet... wprawdzie nic majÄ?tku,
Lecz czy?? ten kruszec ma staÄ? na przeszkodzie
Sercom, co bijÄ? w idealnej zgodzie?

O pana nawet troszczyÄ? siÄ? nie warto
Straci?? biedaczek w domu w??adzÄ? wszelkÄ?.
Pani rzecz g????wna... a ta jest za??artÄ?,
Sta??Ä? talentu mego wielbicielkÄ?.
Wszak rzek??a, prac mych doko??czywszy tomu:
Jakie to szczÄ???cie miewaÄ? pana w domu!

Sko??czy?? monolog i pobieg?? ulicÄ?
Pe??en otuchy, nucÄ?c jakÄ??? ??piewkÄ?,
I ju?? przed znanÄ? stanÄ??? kamienicÄ?,
Gdy nagle dostrzeg?? rozdartÄ? podszewkÄ?...
Lecz nie chcia?? czasu traciÄ?, a wiec tylko
Rozdarte miejsce zrÄ?cznie zapiÄ??? szpilkÄ?.

Zasta??, jak pragnÄ???: i c??rkÄ?, i matkÄ?,
SiedzÄ?ce obie w swoim saloniku;
Panna robi??a w??a??nie jakÄ??? siatkÄ?,
Pani bÄ?bni??a palcem po stoliku
TonÄ?c w zadumie; lecz choÄ? zadumana,
Spostrzeg??szy go??cia, rzek??a: Witam pana.

Usiad?? na krze??le i zaczÄ??? rozmowÄ?,
Lecz siÄ? zajÄ?knÄ??? zaraz na poczÄ?tku,
I chocia?? piÄ?knÄ? przygotowa?? mowÄ?,
Nie m??g?? odnale??Ä? swoich my??li wÄ?tku
I coraz bardziej plÄ?ta?? siÄ? rumieniÄ?c,
Jakby przeczuwa??, co to znaczy pieniÄ?dz.

Pani na niego patrza??a z zdziwieniem
I coraz wiÄ?kszÄ? przybiera??a godno??Ä?;
Panna go tak??e mierzy??a spojrzeniem,
A choÄ? w jej wzroku m??g?? dojrzeÄ? ??agodno??Ä?,
Nic nie pomog??o: matki dostoje??stwo
CiÄ???y??o nad nim ciÄ?gle jak przekle??stwo.

Czu??, jak pod owym wzrokiem przenikliwym
Ca??Ä? swÄ? wielko??Ä? traci poetycznÄ?;
Czu??, jak jest ma??ym, nÄ?dznym, nieszczÄ???liwym,
A ona wielkÄ? i majestatycznÄ?;
WiÄ?c opu??ciwszy wstÄ?py i prologi,
Na o??lep matce rzuci?? siÄ? pod nogi.

Ja pannÄ? JuliÄ?, szepnÄ???, kocham dawno
I chcia??em w??a??nie prosiÄ? o jej rÄ?kÄ?.
M??wiÄ?c to minÄ? mia?? bardzo zabawnÄ?:
ZnaÄ? na nim by??o, jakÄ? przeszed?? mÄ?kÄ?.
Pani z lito??ciÄ? odrzek??a: Ach szkoda!
Lecz moja Julcia jest jeszcze za m??oda.

Tu panna chustkÄ? podnios??a do nosa
Na ??zy czekajÄ?c, co pop??ynÄ?Ä? mia??y;
Lecz matka na niÄ? spojrza??a z ukosa
M??wiÄ?c: Juleczko, gdzie?? mi siÄ? zadzia??y
Moje rob??tki... poszukaj w sypialni,
Pewnie gdzie le??Ä? w mojej gotowalni.

Tak wyprawiwszy c??rkÄ?, do poety
Zn??w siÄ? odezwie: Niechaj mi pan wierzy,
??e umiem pa??skie oceniÄ? zalety
I ??e go zawsze szacujÄ? najszczerzej,
Ale, B??g widzi, pa??skiej propozycji
Odm??wiÄ? muszÄ?. - Pan nie masz pozycji.

Jak to? zawo??a?? uniesion zapa??em,
Wszak moje imiÄ? w ??wiecie du??o znaczy;
Na stanowisko ciÄ???ko pracowa??em,
Lecz je mam wreszcie... Niech mi pan przebaczy,
Przerwa??a matka, takie stanowisko
Nasz ??wiat dzisiejszy ceni bardzo nisko.

Sam mi pan przyznasz, ??e ci literaci
Jest to zazwyczaj najgorsza ha??astra.
Wszak z nimi ludzie nie ??yjÄ? bogaci?
Poeta westchnÄ???: Sic itur ad astra!
A pani, trochÄ? ??acinÄ? zmieszana,
Rzek??a: Ja tego nie m??wiÄ? do pana.

Pan JulciÄ? kochasz... jak cz??owiek szlachetny
Musisz ofiarÄ? zrobiÄ? z swej mi??o??ci.
Mam w??a??nie dla niej maria?? bardzo ??wietny,
Co jej zapewni ca??y los w przysz??o??ci...
Chocia?? jeste??my panu z mÄ???em radzi.
Przez wzglÄ?d na JulkÄ? chciej pan bywaÄ?
rzadziej...

WziÄ??? za kapelusz patetycznie, wznio??le;
Sk??oni?? siÄ? milczÄ?c i wyszed?? czym prÄ?dzej.
A?? na ulicy zawo??a??: O o??le!
Pisujesz wiersze i nie masz pieniÄ?dzy,
I te ??miertelne noszÄ?c grzechu plamy,
Chcia??e?? otrzymaÄ? zezwolenie mamy?

Dobrze ci teraz!... Szkoda tylko panny.
Jeszcze mi w oczach stoi ten jej smutek
I ten wzrok tÄ?skny, ??zawy, jakby szklanny;
By??a?? to mi??o??Ä?, czy kataru skutek?
To wiecznÄ? dla mnie zostanie zagadkÄ?!
Katar rzecz zwyk??a, a mi??o??Ä? jest rzadkÄ?.

Gdybym by?? dawno serca nie roztrwoni??,
Musia??bym teraz z rozpaczy umieraÄ?.
Ale tak... bÄ?dÄ? smutkowi siÄ? broni??...
Trzeba siÄ? jeszcze w ??wiecie poniewieraÄ?.
??ycie poety - to korona z cierni!
WestchnÄ??? - i poszed?? na poncz do cukierni.


--
Publikacja pobrana z serwisu www.poema.art.pl