0 1 2 3 4 5 6 7 8 9 a b c ć d e f
g h i j k l ł n ń o ó p r s ś t u w y z ż ź
g h i j k l ł n ń o ó p r s ś t u w y z ż ź
Autor : Asnyk Adam
Tytul : Helenie Modrzejewskiej
Ponad tym wszystkim, co poczÄ?tek bierze
W ciÄ???kiej i dusznej ??ycia atmosferze,
Ponad tym wszystkim, co siÄ? Ä?mi i wichrzy
W prochu tej ziemi, jak owad najlichszy,
Ponad tym wszystkim, co z niesfornÄ? wrzawÄ?
Goni za chlebem, mi??o??ciÄ? lub s??awÄ?,
I ??wiecÄ?c chwilÄ?, znowu w mroku ginie,
W ??ez, krwi i b??ota dziwnej mieszaninie,
Ponad tym wszystkim - jest ja??niejsza sfera,
BÄ?dÄ?ca ziemskiej tÄ?czowym odbiciem.
Ta zmienne kszta??ty w wieczny blask ubiera
I jak posÄ?gi stawia ponad ??yciem,
I ka??dÄ? mi??o??Ä?, co siÄ? w proch rozwia??a,
Uwiecznia w krasie dziewiczego cia??a,
I ka??dÄ? s??awÄ? podejmuje z zgliszcza,
I ze rdzy ziemskiej ogniem jÄ? oczyszcza.
Ta sfera jasna, sfera idea??u,
W kt??rÄ? ??wiat ??ywych wsiÄ?ka wciÄ??? poma??u
I gdzie przenosi swoje ??zy i nÄ?dzÄ?
Na rajskich marze?? nie??miertelnÄ? przÄ?dzÄ?,
Ta sfera sztuki, jak jÄ? t??um nazywa,
Wieczy??cie piÄ?kna, wieczy??cie prawdziwa,
Ma swoje s??ugi, kt??rym jest zlecone
Ukrytych cud??w odchylaÄ? zas??onÄ?.
Ma swoje s??ugi wierne niewolniczo,
Co wdziÄ?cznym marom, zrodzony m w b??Ä?kicie,
W??asnego ducha na chwilÄ? u??yczÄ?
I mglistym kszta??tom w??asne dadzÄ? ??ycie,
I ca??Ä? swoje roztrwoniÄ? istotÄ?
Na ich nadziemskÄ? walkÄ? i tÄ?sknotÄ?,
I trwajÄ?, b??yszczÄ? i lecÄ?... dop??ki
Nie strawi ducha boski p??omie?? sztuki!
Biedne ofiary! Im nie wolno w locie
Opu??ciÄ? skrzyde?? w jakiej cichej grocie
Ani ugasiÄ? ognia, co je pali,
Jako jask????kom gdzie na modrej fali;
Im w idea??u jarzmie, bez wytchnienia,
Wszystkie ??zy, skargi, krzywdy i cierpienia
Potrzeba zbieraÄ?, ka??dÄ? ludzkÄ? ranÄ?
PrzejmujÄ?c na swe serce sko??atane;
Trzeba im chodziÄ? w kr??lewskiej purpurze,
W koronie z szychu i nie giÄ?Ä? siÄ? pod niÄ?,
OdczuÄ? w swych piersiach wszystkie ziemskie burze,
I dyszeÄ? dumÄ?, nienawi??ciÄ?, zbrodniÄ?,
Umar??ych plemion ??ywym byÄ? wyrazem,
KochaÄ?, ??yÄ?, walczyÄ?, ginÄ?Ä? z nimi razem...
I wszystkie piÄ?kne widma, co siÄ? rojÄ?,
Aby o??y??y, krwiÄ? napoiÄ? swojÄ?.
Biedne ofiary! T??um, co patrzy na nie,
Widzi u??udÄ? tylko i udanie -
I gdy siÄ? ogniem tÄ?czowym zachwyca,
Nie pyta, czym go niewolnik podsyca.
Nie pyta, czemu mie??ci posÄ?g Nioby
Tyle kamiennej grozy i ??a??oby,
Czemu pie????, co siÄ? w powietrzu roztrÄ?ca,
Jest tyle ??piewna, sp??akana i dr??Ä?ca.
Czemu ta postaÄ? jasna, czysta, bia??a,
SpoczywajÄ?ca dotÄ?d w zapomnieniu,
Nagle przed okiem widza zmartwychwsta??a
I w czarodziejskim zakwit??a promieniu?
SkÄ?d p??ynie fala tych uczuÄ? obfita,
Co go rwie z sobÄ?? O to t??um nie pyta...
Pewny, ??e wzrusze?? tajemniczych tÄ?cza
Bengalskim ogniom poczÄ?tek zawdziÄ?cza.
Nikt nie przeczuwa owej wielkiej rany,
SkÄ?d krwi up??ywa strumie?? nieprzebrany,
Ani tej walki, co trwa ??yciem ca??em
Z nieuchwyconym nigdy idea??em -
Ani te?? nie ma wsp????czujÄ?cych ??wiadk??w
Dla tych pora??ek, zwÄ?tpie?? i upadk??w,
Gdy niewidzialne wy??szej mocy ramiÄ?
S??onecznym go??com skrzyd??a i lot ??amie.
O! tych wewnÄ?trznych kona?? ponad ??wiatem
Nie dojrzÄ? nawet oczy najciekawsze -
??r??d??o, co by??o w tw??rcze ??zy bogatem,
Zostanie ciemnÄ? zagadkÄ? na zawsze;
I gdy duch w prochu szermierza powali,
Na ??mierÄ? zadepcze i uleci dalej...
T??um siÄ? nie troszczy o los zapa??nika,
Ale do domu powraca... i syka.
Strwonione ??ycie! komedia sko??czona!
Nad zwyciÄ???onym zapad??a zas??ona -
I g??ucha cisza zaleg??a bezzw??ocznie,
Wprz??d zanim w ziemi naprawdÄ? odpocznie;
Serdecznych natchnie?? b??yski drogocenne,
Te ulecia??y ponad prÄ?dy zmienne,
UnoszÄ?c z sobÄ? w kraj przysz??o??ci mglisty
Serce cz??owieka i duszÄ? artysty.
WiÄ?c pozostaje tylko marÄ? b??Ä?dnÄ?,
Rozdawszy z siebie wszystko, co najlepsze -
Zebrane laury do wieczora zwiÄ?dnÄ?,
I nikt go piersiÄ? swojÄ? nie podeprze.
Dopiero wtedy, gdy z nÄ?dzy cz??owieczej
Ch??odna go ziemia na zawsze wyleczy,
Nad grobem miga b??Ä?dny ognik s??awy,
Przed kt??rym staje przechodzie?? ciekawy.
A jednak, mimo ??e ten b??l, ta praca,
W kt??rej siÄ? w??asnÄ? istotÄ? zatraca,
Zdaje siÄ? niknÄ?Ä?, atom po atomie,
W wiecznej piÄ?kno??ci blasku i ogromie,
Jak rosa w s??o??cu... jednak przecie?? warto
Chocia?? na chwilÄ? daÄ? swÄ? pier?? rozdartÄ?
Tym, kt??rzy ??aknÄ? i tÄ?skniÄ? za niebem,
I g??odnych karmiÄ? idea??u chlebem.
Warto chocia??by raz, na chwilÄ? jednÄ?,
Po??o??yÄ? palec na dusz ludzkich ranie
I w lepsze ??wiaty zawie??Ä? rzeszÄ? biednÄ?,
Prawdy i piÄ?kna daÄ? jej po??Ä?danie.
Bo chocia?? dzie??o i tw??rca przeminie,
Rzucone ziarno zejdzie kiedy?? w czynie
I w przysz??ych czyn??w rycerskiej postaci
Zapomnianemu sprawcy siÄ? wyp??aci.
Adam Asnyk
1871
--
Publikacja pobrana z serwisu www.poema.art.pl