0 1 2 3 4 5 6 7 8 9 a b c ć d e f
g h i j k l ł n ń o ó p r s ś t u w y z ż ź
g h i j k l ł n ń o ó p r s ś t u w y z ż ź
Autor : Asnyk Adam
Tytul : Legenda pierwszej mi??o??ci
Ja jÄ? kocha??em, tak mi siÄ? zdaje,
Bo cudnÄ? by??a w szesnastej wio??nie:
Umia??a patrzeÄ? na mnie mo??o??nie
I rwaÄ? mi serce w nadziemskie kraje.
A wiÄ?c w jej oczach pe??nych tÄ?sknoty
TonÄ???em wzrokiem i tak na jawie
?šni??em o r????ach, kt??re ciekawie
Ponad jej w??os??w wybieg??y sploty,
Tak ??e je zrywaÄ? ustami chcia??em,
I by??bym przysiÄ?g??, ??e jÄ? kocha??em!
Ja jÄ? kocha??em, ach! jestem pewny!
Bom czÄ?sto b??Ä?dzi?? w noc ksiÄ???ycowÄ?,
PrzypominajÄ?c mojej kr??lewny
Ka??de spojrzenie i ka??de s??owo.
A w gwiazdy patrzÄ?c w p???? nieprzytomnie,
Widzia??em usta zwr??cone do nie,
??e a?? mnie bra??a wielka pokusa,
W wonne powietrze rzuciÄ? ca??usa.
Lecz siÄ? obraziÄ? skromnej lÄ?ka??em,
I do??Ä? mi by??o, ??e jÄ? kocha??em...
Mi??o??Ä? to by??a, lecz taka cicha,
??e sam przed sobÄ? ba??em siÄ? zdradziÄ?,
I tylko kwiatk??w szed??em siÄ? radziÄ?,
czemu dzi?? smutna i czemu wzdycha?
Ale o serca jej tajemicÄ?
Nie chcia??em nawet lilii zapytaÄ?.
A gdy w ogrodu wesz??a ulicÄ?
Sta??em, nie ??miejÄ?c wzrokiem jej witaÄ?,
I tylko do n??g upa??Ä? jej chcia??em,
Kiedy w jej oczach ??ezki dojrza??em...
Bo przypuszcza??em, ??e smutek rzewny,
Rozlany na jej anielskiej twarzy,
Wyp??ynÄ??? z serca i siad?? na stra??y...
Tak przeczuwa??em, nie bÄ?dÄ?c pewny,
I sam ju?? nie wiem, jak to siÄ? sta??o,
??e zapyta??em dr??Ä?cy, nie??mia??o.
Co jest jej smutku dziwnÄ? przyczynÄ??
I czemu ??ezki po twarzy p??ynÄ??
Na to odszek??a smutnymi s??owy:
??e nie ma ??wie??ej sukni balowej...
Chocia?? wyrazy te obojÄ?tne,
Upad??y szronem, co serce ziÄ?bi,
Ale jej oczy m??wi??y smÄ?tne,
??e siÄ? my??l inna kryje gdzie?? g??Ä?biej.
WiÄ?c pomy??la??em, ??em by?? za ??mia??y,
I chcÄ?c z??agodziÄ? mojÄ? zuchwa??o??Ä?,
Balowej sukni chwali??em bia??o??Ä?,
W kt??rÄ? siÄ? stroi krzak r????y bia??ej;
Chwali??em ciernie, kt??re jej broniÄ?
Przed zbyt ciekawych natrÄ?tnÄ? d??oniÄ?.
Jednak ju?? potek czÄ???ciej my??l p??ocha
TrÄ?ca??a skrzyd??em w b??Ä?kit mych marze??
I z r????nych rozm??w, sprzeczek i zdarze??,
Stawia??em wnioski: kocha? nie kocha?
I z tym pytaniem, jak Hamlet nowy,
Chodzi??em d??ugo w ranek majowy.
A kwiaty woniÄ?, drzewa szelestem,
Odpowiada??y: kocham i jestem!
Nim powt??rzy??em setne pytanie,
Wybieg??a wo??aÄ? mnie na ??niadanie.
R????owa ze snu, w s??o??cu przejrzysta,
Sta??a przede mnÄ? jasna i czysta.
Zamiast brylant??w na z??ote w??osy
Ja??miny k??ad??y kropelki rosy,
I tak oblana ??wiat??a otokiem
Jeszcze mnie swoim pali??a wzrokiem.
A ja zmieszany m??wi??em do iej
O drzew szele??cie i kwiat??w woni,
Lecz jÄ? znudzi??a moja rozprawa,
Bo rzek??a: \"Chod?? pan, wystygnie kawa\".
Oj, oj, figlarko! - my??la??em z cicha,
Nie chcesz mnie s??uchaÄ? na g??os i w oczy,
Za to tw??j u??miech m??wi uroczy,
I pier??, co mocniej teraz oddycha.
Nie chcesz mnie s??uchaÄ?, bo w serca dr??eniu
Czujesz, ??e staniesz ca??a w p??omieniu,
Gdy ci wypowiem z schylonÄ? twarzÄ?
S??owa, co w ustach moich siÄ? wa??Ä?...
Wtem ona, widzÄ?c, ??em zadumany,
Rzecze: \"Pan jeste?? dzi?? niewyspany\".
I tak miÄ? nieraz ma??a psotnica
Zbija??a z toru kr??tkimi s??owy.
Jam siÄ? w anielskie wpatrywa?? lica
I w usta pe??ne niemej wymowy,
I my??l czyta??em, co z oczu strzela.
A serca mego tamujÄ?c bicie,
Czu??em, ??e nic nas ju?? nie przedziela,
??e toniem razem w marze?? b??ekicie,
Lecz gdy siÄ? tylko spojrza??em tkliwiej,
Pyta??a: \"Czemu pan siÄ? tak krzywi?\"
Raz, ach! - powziÄ???em my??l dosyÄ? ??mia??Ä?:
Ukra??Ä? jej z albumu karteczkÄ? bia??Ä?
I na niej wszystko wypisaÄ? szczerze,
Co mnie ochota powiedzeÄ? bierze.
A wiÄ?c ubra??em w urocze farby
Ca??Ä? jej postaÄ? czystÄ? powiewnÄ?,
I wysypa??Ä?m ko??c??ewek skarbt,
Bymi??o??Ä? mojÄ? uczyniÄ? ??piewnÄ?:
S??owem, jak m??ody poeta liryk,
Wpisa??em wierszem jej panegiryk.
Gdy to odkry??a, chcia??em uciekaÄ?,
Ale przemog??a trwogÄ? ciekawo??Ä?,
I ju?? wola??em przy iej zaczekaÄ?,
?šledzÄ?c na twarzy wra??e?? jaskrawo??Ä?.
Ona czyta??a uwa??nie, zwolna,
G??Ä?bokich wzrusze?? ukryÄ? nie zdolna,
A gdy zdumienie minÄ???o pierwsze,
Rzek??a: \"Pan tak??e pisuje wiersze?
Szkoda, ??e kartkÄ? odjÄ?Ä? wypadnie,
Bo pan tak pisze krzywo, nie??adnie!\"
Zrazu to nieco mnie zabola??o,
??e mnie tak zby??a lekko, z??o??liwie.
Ale my??la??em: ja siÄ? nie dziwiÄ?,
??e moje wiersze ceni tak ma??o.
Ona - to jeden poemat ca??y!
A moje wiersze pe??ne wyraz??w
Pustych i ciemnychm mglistych obraz??w,
Kt??re w jej ocz??w blasku stopnia??y...
Nie umiem oddaÄ? tego, co rojÄ?...
Ona piÄ?kniejsza ni?? wiersze moje!
I coraz bardziej i coraz wiÄ?cej,
O jej prostocie my??lÄ?c dzieciÄ?cej,
Pyta??em siebie, czy jestem godny
TAkiej mi??o??ci czystej, ??agodnej?
Lecz czu??em tylko, ??e by??bym dla niej
Got??w me ??ycie po??wiÄ?ciÄ? w dani
I by??bym rzuci?? wszystko, gdy trzeba,
I poszed?? za niÄ? prosto do nieba,
I by??bym poszed?? za niÄ? do piek??a...
Gdyby nie... by??a z drugim uciek??a...
Adam Asnyk
1868
--
Publikacja pobrana z serwisu www.poema.art.pl